Jeszcze pół roku temu miałam zupełnie inne zdanie na temat spacerów, chodzenia po schodach i wysiadania jeden przystanek wcześniej jako środka do zrzucania kilogramów. Zawsze jeździłam windą, denerwowałam się kiedy uciekał mi autobus i musiałam przejść się kawałek. Miałam zero-jedynkowe podejście. Albo mocny trening, albo leżenie w łóżku. Nie istniało dla mnie nic pomiędzy.
Ostatnio mam problem z kolanem. Przy chodzeniu jest ok, przy treningu siłowym też jest w porządku. Nie jestem jednak w stanie biegać, więc cardio i interwały odpadają. Trenuje siłowo 3 razy w tygodniu i jestem zdania, że nie można przesadzać z tak obciążającymi treningami. Lubię jeść i nie chcę też obcinać dziennej podaży do 1500 kcal. Musiałam więc wymyślić coś, co pomoże mi dalej chudnąć.
Na moją siłownię jadę tramwajem jakieś 10 minut. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby iść tam na piechotę! Kilka miesięcy temu wzięłam pod swoje skrzydła Karolę, z którą byłam w USA i razem trenujemy teraz na siłowni. Ja uczę ją poprawnej techniki, a ona motywuje mnie do ćwiczenia brzucha, czego nienawidzę. Jakiś czas temu zaproponowała mi, żebyśmy wróciły do domu pieszo. Mieszkam od niej kilka ulic dalej, ale pomyślałam, że chyba zwariowała. Po co iść (zwłaszcza, że jest tak zimno), kiedy można pojechać tramwajem?! Zgodziłam się, bo nie mogłam zrobić tego dnia interwałów przez uporczywy ból kolana. Okazało się, że dotarcie do domu zajmuje mi jakieś 20 minut i nie jest aż takie złe jak myślałam.
Od tamtej pory zawsze wracamy pieszo z treningu traktując ten spacer jako cardio. Poszłam o krok dalej i zaczęłam czasami chodzić na uczelnię na piechotę. Mój autobus teoretycznie jedzie jakieś 7 minut, ale w praktyce jest to pół godziny. Najpierw się spóźnia, później stoi w korkach. Bez sensu. Postanowiłam, że i tak szybciej jest dojść tam w 15 minut i przy okazji trochę się poruszać.
Dlaczego o tym mówię? Bo chcę wam pokazać, że nie trzeba trenować na siłowni, żeby chudnąć. Że nie ma co szukać wymówek tylko trzeba działać. Ja się przekonałam, że takie małe rzeczy mają znaczenie. I to ogromne.
Nie zmieniłam nic w diecie. Nie liczę kcal i jem nadal tak samo. Nadal trenuje 3 razy w tygodniu, ale zamiast interwałów, które zawsze robiłam po treningu, dorzucam jak najwięcej aktywności fizycznej w ciągu dnia. Dzięki temu nadal chudnę i już niedługo wrócę do wagi sprzed wyjazdu do USA!
No właśnie, co z moją redukcją? Myślę, że nagram o tym vloga jak już zrzucę ten ostatni kilogram. Wyjazd do USA, przytycie 10 kg i odchudzanie po powrocie bardzo dużo wniosło do mojego życia. Mogę śmiało powiedzieć, że będę dzięki temu lepszym dietetykiem. Ale o tym wszystkim opowiem wam już niedługo.
Ważyłam się dziś rano i właśnie to skłoniło mnie do namówienia was do robienia tej dodatkowej aktywności fizycznej w ciągu dnia. A zwłaszcza jeśli walczycie z nadprogramowymi kilogramami.
Ile ważę i jak idzie moja redukcja?
Dziś na wadze zobaczyłam 64.5 kg. To znaczy, że schudłam już prawie 9 kg! Co prawda trwa to dłużej niż na początku zakładałam, ale nie ma to dla mnie żądnego znaczenia. Jestem cierpliwa i daję sobie czas. Nigdzie mi się nie śpieszy, bo robię formę na lata, a nie na lato.
Jestem z siebie bardzo dumna! Jestem też wdzięczna Karoli za przekonanie mnie do robienia tego małego cardio. Myślę, że bez tego chudłabym wolniej i byłabym bardzo sfrustrowana.
Nie masz możliwości trenowania na siłowni? Nie lubisz biegać? Wysiądź przystanek wcześniej, idź do pracy pieszo jeśli masz blisko albo porządnie posprzątaj mieszkanie. Każda aktywność będzie lepsza i spali więcej kalorii niż leżenie w łóżku i oglądanie serialu. Nie gardź żądną aktywnością fizyczną to ostatnio moje małe motto. Jeśli też walczycie o szczupła sylwetkę warto o tym pamiętać.